Powołania do kapłaństwa...

Spotkanie ze Słowem
W 2014 roku trafiła mi się wycieczka do Włoch. Chętnie z niej skorzystałem ponieważ nigdy tam nie byłem. Celem wycieczki była obecność na kanonizacji Jana Pawła II. Moja motywacja była zupełnie inna. Jechałem tam po prostu, żeby się dobrze bawić i spędzić czas z dziewczyną. Wyjazd organizowali salezjanie, ale było tam również kilka osób ze wspólnoty Drabina.
Zdarzało mi się czytać słowo Boże, lecz nigdy Go nie medytowałem. Na tym wyjeździe Przemek zaprosił nas do medytacji Ewangelii. Był to fragment o tym, jak uczniowie nie uwierzyli w Zmartwychwstanie, choć najpierw Jezus ukazał się Marii Magdalenie, a później dwóm uczniom.
Mniej więcej do tego momentu tak wyglądało moje życie: chodziłem do kościoła, słyszałem Dobrą Nowinę, ale we mnie nie było jakieś wielkiej wiary w to, że droga, którą przygotował dla mnie Bóg może dać mi szczęście i spełnienie. Uważałem, że Bóg jest, ale na tym świecie sam muszę zadbać o swoje szczęście. Pomimo mojego zatwardziałego serca, na Eucharystii Pan dotknął mnie i dał mi poczuć prawdziwą miłość. Uczucie to zwaliło mnie z nóg i przez długi czas nie mogłem dojść do siebie: w jednej chwili przypomniały mi się sytuacje, w których Pan do mnie mówił, zapraszając mnie do bliskiej relacji.
Po powrocie do Polski, przez półtora roku uciekałem o tego, pomimo, że w moim sercu rodził się niepokój, kiedy nie chciałem tego słuchać. Pan zaczął stawiać mnie w prawdzie i wszystko, co budowałem na sobie zaczęło się powoli walić. Wiedziałem że muszę coś zmienić. Zacząłem szukać wspólnoty, którą poznałem na kanonizacji. Wiele oporów miałem, żeby wejść na pierwsze spotkanie, lecz wtedy spotkał mnie mój przyjaciel Irek Pawłowicz, który zaprowadził mnie na Drabinę. Zacząłem w każdy poniedziałek rozważać słowo Boże, poznałem osoby, w których widziałem żywą wiarę, czułem się przy nich zrozumiany, bezpieczny oraz mogłem liczyć na ich pomoc. Pomimo tego, że jestem introwertykiem, Pan pokazał mi, że jeżeli buduję na Nim, to nie muszę się obawiać osądu innych, ale mogę otwierać się na drugiego człowieka. Pan dał mi rok we wspólnocie Drabina, przez nią przygotowywał mnie do świadomego rozeznania swojego powołania, modlenia się o odwagę i ufność, że droga, którą Bóg dla mnie przygotował da mi szczęście i spełnienie.
Dziś po czterech latach bycia w zakonie (rok 2020), rodzi się w moim sercu ogromna wdzięczność, że Bóg tyle razy okazał mi swoje miłosierdzie i nie zniechęca się moimi grzechami, ale patrzy na mnie z Ojcowską miłością.
br. Daniel Wójcik OFMCap
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus
„Niespokojne jest serce człowieka, dopóki nie spocznie w Bogu” – to słowa św. Augustyna i mogę je odnieść bezpośrednio do obrazu własnego serca, które poszukiwało Boga przez wiele lat. Droga powołania często jest bardzo złożona. Pan Bóg dociera do każdego z serc w indywidualny i właściwy sobie sposób. Dużo zdarzeń, sytuacji, rozmów, spotkań czy wyborów w życiu miało wpływ na moje powołanie. Chciałbym się jednak skupić na wątku, który znacząco wpłynął na moje myślenie o powołaniu, myślenie o Bogu i szukaniu Go we własnym życiu.
To doświadczenie żywego Boga. Czym było ono dla mnie? Mogę powiedzieć za apostołem Andrzejem, który oznajmił Szymonowi Piotrowi: „Znaleźliśmy Mesjasza» - to znaczy: Chrystusa”. Doświadczenie żywego Boga wiąże się ze znalezieniem Mesjasza, czyli Chrystusa. To osobiste spotkanie z Panem Jezusem tzw. metanoia - nawrócenie.
Chodziłem przez całe życie do Kościoła, chodziłem do spowiedzi i miałem na uwadze dziesięć przykazań Bożych, ale brakowało mi prawdziwego nawrócenia i spotkania żywego Boga. Katolickie wychowanie przez rodziców było i jest w moim życiu bardzo ważne, to ono pozwoliło mi dojść do momentu prawdziwego spotkania z Chrystusem. Gdyby rodzice zaniedbali albo ulegli moim kaprysom i buntowi przeciw Bogu, który wyrażał się poprzez negację Jego istnienia oraz odmowę chodzenia do kościoła, któremu rodzice byli stanowczo przeciwni, to prawdopodobnie nie byłoby mnie w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj.
Podobnie jak w przypadku św. Pawła – prześladowcy chrześcijan, który z chwilą nawrócenia doznaje odmiany własnego życia, w którym umiera stary człowiek, a rodzi się nowy – nowy powołany do życia w Chrystusie, tak i ja w pewnym momencie mojego życia doświadczyłem szczególnej obecności Boga. Chrystus przyszedł do mnie przez mojego starszego brata, który zaczął opowiadać mi o Nim. Opowiadał mi o swojej modlitwie, o jej skutkach w jego życiu, o uczestnictwie w pielgrzymce, o systematycznej spowiedzi, uczestnictwie we Mszy Świętej i Eucharystii, które odmieniły go na zawsze. Stał się dla mnie świadkiem. Dzięki niemu wiem, jak ważne jest publiczne dawanie świadectwa o Bogu. Jego wiara nie była automatyczna, nie wynikała z przyzwyczajenia. Jego modlitwa była autentyczna, prawdziwa, prowadzona w formie rozmowy z przyjacielem, pełna ufności i wiary, że Bóg jest, słucha go i mu pomaga. Wiarę mojego brata i jego doświadczenie Boga chłonąłem każdą cząstką siebie, chciałem tak jak On doświadczyć Boga. To mnie pociągało, uwierzyłem wówczas, że Bóg naprawdę istnieje, moje serce zostało rozpalone i zaczęło płonąć miłością do Chrystusa. Chciałem wszystko zrobić wówczas dla Niego. W tym właśnie okresie pojawiła się pierwsza myśl o kapłaństwie, została jednak szybko uciszona myślą o małżeństwie i założeniu własnej rodziny.
Wiara rodzi się ze słuchania, tak więc słuchałem o Panu Bogu z ust autentycznego świadka wiary, jakim był mój brat. Wejście na drogę wiary rodzi zmianę dotychczasowego sposobu życia. Ta zmiana można powiedzieć za św. Pawłem, polega na tym, że „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie” (Rz 14,7). Tak więc od chwili nawrócenia człowiek nie żyje już dla siebie lecz dla Boga i szuka Jego woli, która sprawia mu radość i spełnienie. Szukanie woli Pana Boga często może nas, po ludzku ujmując, kosztować bardzo dużo. To zamknięcie w swoim życiu utartych łatwych schematów, pozbycie się wygody czy bezpieczeństwa. To często zostawienie za sobą swoich osiągnieć całego życia, czy jakichś kosztownych dóbr materialnych. Tak było ze mną, życie układane własnymi siłami, według własnych ambicji, pomysłów i marzeń.
Ale jak poucza Chrystus „ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego” (Łk 9, 62). Czy z chwilą nawrócenia miałem oglądać się za starym życiem z utęsknieniem? Pan Bóg dał mi odwagę i sposobność do pełnienia Jego woli. Tak było, kiedy opuszczałem dom rodzinny a przy tym zwalniałem się z dobrej i pewnej pracy, kiedy informowałem rodziców o moim zamiarze zastania kapłanem, tak było kiedy wstępowałem do Seminarium, czy kiedy musiałem pierwszy raz służyć w czasie Mszy Świętej, wspominając tylko, że nigdy nie byłem ministrantem, a do seminarium nie poszedłem zaraz po maturze. We wszystkich trudnych momentach Pan Bóg umacnia człowieka i daje mu siły, które pozwalają przezwyciężać trudności – gdzie po drugiej stronie znajdujemy oczekiwane ukojenie i spełnienie.
Powołanie to pełnienie woli Boga który mówi ustami Jeremiasza, że „Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat” (Jr 1, 5). Pan Bóg obdarza powołaniem każdego człowieka z chwilą stworzenia i ma wobec każdego plan, który wiedzie człowieka do świętości, a co za tym idzie – do zbawienia. Wszystko jednak zależy ode mnie, czy powiem Bogu tak – tak chcę pełnić Twoją wolę.
Można wpaść w pułapkę oczekiwania bezpośredniej interwencji Pana Boga w naszym życiu. Że oto On przyjdzie i powie mi, jakie jest moje powołanie. Sam tak przez pewien czas myślałem, chciałem od Pana Boga jasnego znaku, że mam wstąpić do seminarium, że droga małżeństwa nie jest dla mnie. Pan Bóg jednak szanował moją wolność i chciał, aby decyzja wypłynęła ode mnie, żeby to nie był przymus z Jego strony. Stopniowo dostrzegałem Boże działanie w zwykłych znakach, czy to przez słowa drugiego człowieka, czy to przez czytanie Pisma Świętego, czy w jakiś zdarzeniach dnia codziennego. Decyzję jednakże musiałem podjąć ostatecznie tak po męsku sam, aktem własnej woli, wsłuchując się w słowa Chrystusa, aby odważnie wypłynąć na głębie.
Ważną rzeczą również dla mnie było znalezienie wspólnoty osób, które żyją autentycznymi wartościami Ewangelii. Osób, dla których wierzyć to znaczy traktować siebie,
a przede wszystkim Pana Boga na poważnie. Wspólnota w moim przypadku „Drabina”, która działa u Kapucynów na ul. Warszawskiej w Kielcach, pozwoliła mi ostatecznie podjąć decyzję o wstąpieniu do Seminarium i rozeznaniu drogi powołania.
Często powołuję się na przykład świętego Rafała Kalinowskiego. Poniekąd zestawiam jego życie ze swoim, doszukując się podobieństwa. On, który zanim w pełni poznał
i umiłował Boga, przemierzał swe życie krętymi ścieżkami. Jego życiorys stanowi doskonały przykład na to, że na szukanie Pana Boga nigdy nie jest za późno. Święty Rafał Kalinowski nie poprzestał na dobrym przeżyciu życia, jakby się mogło zdawać takie życie z dala od Boga. Szukał czegoś więcej, czegoś głębszego, wiedząc, że życie ma się jedno i należy go przeżyć zgodnie z zamiarem pełnienia woli Boga. To szukanie i chęć bycia blisko Pana Boga zaprowadza go ostatecznie do świętości już za życia.
„Gdy Jezus wychodził z Kafarnaum, ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną». On wstał i poszedł za Nim” (Mt 9, 9). Jaka odważna decyzja Mateusza. On wstał zostawił wszystko, wybrał najlepszą cząstkę dla swojego życia i poszedł za Panem Jezusem – jedynym, który zaspakaja pragnienia ludzkiego serca. Tak i ja zdecydowałem się w końcu wstać i wstąpić do Seminarium, aby odnaleźć swoje powołanie.
Modlitwa: Panie Jezu, który powołujesz tego kogo zechcesz, wezwij wielu z nas do pracy dla Ciebie, do pracy z Tobą. Ty, który swoim słowem oświeciłeś tych, których powołałeś, oświeć nas darem wiary w Ciebie. Ty, który wsparłeś powołanych w trudnościach, pomóż przezwyciężyć nasze trudności młodzieży współczesnej. A jeśli powołujesz któregoś z nas, aby poświęcić go w całości dla siebie, niech od samego początku Twoja miłość rozpali to powołanie i pozwoli mu wzrastać i wytrwać aż do końca. I niech się tak stanie. Amen. (Św. Jan Paweł II)